Dzień z mojego życia
Ponieważ wczorajszy dzień był bardzo ciekawy, postanowiłem podzielić się tym z innymi. Jest już opisany w mojej książce, ale zanim ją napiszę... to może zająć jeszcze sporo czasu, a więc podzielę się tym teraz.
To trochę surowy tekst, bez redagowania, spisany na szybko, bo już było dość późno, więc na to nie zwracajcie uwagi. We wstępie zaznaczę, że gdy rano spojrzałem na kalendarz i zobaczyłem, że jest 22 lipca, od razu pomyślałem, że to będzie zupełnie inny dzień i czułem, że coś może się wydarzyć. 22 to czwórka 

brak linii?


22 lipca 2011


To był ciekawy dzień. Właściwie słowo ciekawy nie oddaje w pełni tego, co chcę zaraz opisać.
Ranek był zwyczajny. Wstałem, wypiłem szklankę wody, odebrałem pocztę, sprawdziłem oferty pracy w serwisie gumtree.pl. Zadzwoniłem do znajomego, znajomej mojej przyjaciółki, który ponoć potrzebował kogoś do pracy, sprzedawać pieczywo na jakimś ryneczku na Bielanach. Miałem zadzwonić wczoraj, ale jakoś tak wyszło, że zwlekałem, odbierałem telefony a później... zapomniałem. Zadzwoniłem dziś ale nikt nie odbierał. Gdy zobaczyłem nadchodzące ciemne chmury postanowiłem iść do sklepu, by kupić sobie chleb, papier toaletowy, ziemniaki na obiad i trochę warzyw. I od tej pory moja energia sporo siadła, gdyż zdałem sobie sprawę z tego, że mam tylko 30 złotych a potrzebuję kupić parę rzeczy. Postanowiłem iść do Biedronki i kupić ten najtańszy, szary papier toaletowy, zamiast dobrej jakości biały, jak wcześniej. I od razu emocje zaczęły wyłazić i brać górę.

Znów zachciało mi się wracać do domu na wieś... Znów miałem wszystkiego dość.

Zacząłem odczuwać, że jestem biedny, że wcale nie żyję tylko ……udaję, że żyję. Znów myśli o powrocie do domu wydały mi się takie słodkie... ach…. Pojadę do domu, ucieknę od tego wszystkiego, wiem, nie będę mógł spojrzeć przyjaciółce w oczy (ona wie, że uciekam, wie, co doświadczam, ale kocha mnie i ma całe tony współczucia dla mnie) ale … w domu na miejscu znajdę sobie jakąś pracę, będę miał dużo czasu, nie będę się śpieszył i wywierał na siebie presji, bo nie będą mnie goniły terminy zapłaty za mieszkanie czy potrzeba kupna żywności. W domu, to w domu. Jedzenie zawsze się znajdzie, a ja będę mógł pomóc rodzicom w prowadzeniu domu, czy w pracy w ogrodzie. Ale zawsze to będzie mi łatwiej i lepiej. Będę mógł codziennie przebywać z kontakcie z przyrodą, naturą i szybciej pomoże mi to w równoważeniu siebie… ach, piękne myśli... tak słodko, ach…
Zadzwonił tato i chwilę porozmawialiśmy. Powiedziałem mu, że jakby tam była fajna praca, to kto wie, czy nie zastanowiłbym się nad powrotem na wieś. Nagle dzwoni ten chłopak, który miał pracę na ryneczku. Okazuje się, że już się spóźniłem, właśnie o dzień. Gdybym wczoraj zadzwonił, to pewnie jeszcze bym miał szansę. Dziś już było za późno. Świetnie, przyjaciółka się ucieszy. Co jej teraz powiem? Ona się stara, a ja sobie olewam sprawy. Nie będzie zadowolona.
Trochę sobie pomarudziłem w myślach i ponarzekałem na swoje życie. Wiem, że dla niektórych to tylko doświadczenie, że to przez co obecnie przechodzę to tylko doświadczenie, z którego zawsze i w każdej chwili można wyjść. Tylko ja nie miałem zielonego pojęcia jak. Tego dnia zrobiłem sobie taki inny dzień. Wstawiłem pranie, lekko uprzątnąłem mieszkanie i pozmywałem naczynia, które stały od wczoraj w
zlewie. A gdy pralka zajęła się praniem, ja mogłem na spokojnie zasiąść przed komputerem i poszukać ofert pracy. Zrobiłem dwa prania, a w międzyczasie wysłałem swoje CV do banku danych dwóch agencji pośrednictwa pracy. Zrobiłem też sobie ciekawe testy przydatności do zawodu i w jednym z nich wynikło, że najbardziej nadaję się na degustatora win. Hm.. tylko, że ja prawie nie pijam alkoholu. A jak już to bardzo rzadko. Mam do tego słabą głowę:)
Po rozmowie z moim tatą i mając jeszcze w umyśle słodki smak powrotu do domu, postanowiłem z ciekawości zajrzeć na oferty pracy w Bolesławcu. To niedaleko wioski, w której jeszcze do niedawna mieszkałem. Otworzyłem kilka serwisów i nawet stronę z Urzędu Pracy i okazuje się, że tam jest podobnie jak w Warszawie. Potrzebują głównie specjalistów lub osób z doświadczeniem i to na takie stanowiska, gdzie ja nie mam kwalifikacji. W jednej chwili mój entuzjazm do wyjazdu spadł prawie do zera. A skoro tam jest podobnie ja tu, to co ja będę wymyślał, w Warszawie mam takie same szanse, jak tam na wsi. A więc nie ma co myśleć o wyjeździe, tylko wziąć się za siebie i znaleźć sobie pracę w Warszawce.
Po obiedzie postanowiłem zadzwonić do znajomej mojej przyjaciółki. Kolejna osoba polecona przez moją przyjaciółkę. A już myślałem, że wyczerpała ona swoje kontakty dawno temu, ale jak się okazuje, z tą osobą nie kontaktowała się od długiego czasu. Zadzwoniła do niej tylko ze względu na mnie i dała mi jej numer telefonu. Dzwoniłem do tej kobiety wczoraj, ale była zbyt zajęta, miała oddzwonić i zapomniała. Dziś przypomniałem jej o sobie i po dłuższej chwili planowania umówiliśmy się na mieście w jej sklepie.
Miała mnóstwo kontaktów, znała dużo wpływowych ludzi, więc miałem nadzieję, że może znajdzie coś dla mnie lub w jakiś sposób mi pomoże. Warto spróbować. Bardzo cieszyłem się, że mogę się z nią spotkać i byłem jej wdzięczny, że zgodziła się poświęcić dla mnie swój czas. Zaledwie chwilę rozmawialiśmy o pracy. W wielkim skrócie opowiedziałem jej o sobie i o swoich preferencjach zawodowych, a następnie przeszliśmy do sedna tematu - tematu wiary. Tak, myślałem, że temat pracy będzie tu sednem, jednak myliłem się. Przyjaciółka wspominała mi o tym, że jej znajoma, osoba kiedyś rozwijająca się duchowo, zaczęła interesować się religią i jak to się mówi w takich kręgach, nawróciła się. Ale ja nie zwracałem na to uwagi, bo co mnie obchodzą wierzenia innych ludzi, każdy ma swój system wierzeń, swoje
przekonania i ja to szanuję. Och, ale nie spodziewałem się, że moje spotkanie przerodzi się w nawracanie. Kobieta delikatnie przepytała mnie, co robiłem wcześniej ale nie zawodowo, lecz jakie kursy rozwoju duchowego ukończyłem i co robię w tym temacie aktualnie. Bardzo ucieszyła się słysząc, że już nie zajmuję się rozwojem duchowym. No i się zaczęło. Miałem się nawrócić, ochrzcić w ich kościele protestanckim, modlić się do Jezusa i oblewać jego krwią – ponoć dla ochrony i jeszcze jakichś innych względów, których nie do końca rozumiałem. A praca? No cóż, na drugim planie. Może coś się dla mnie znajdzie, ale najpierw musi mnie poznać czyli nawrócić, później pójdzie jak po maśle. Och, znajdzie się też dla mnie kobieta i to z ich kościoła, koniecznie nawrócona. I dowiedziałem się, że gdy to zrobię wtedy będę jednym z najszczęśliwszych ludzi na świecie. Dodatkowo dostanę dar języków, bo u nich to prawie wszyscy mają i otrzymują go na chrzcie. To mnie zaciekawiło, choć później dowiedziałem się, że w tych językach mówi się w kościele spontanicznie i nikt nie wie, co mówi. A więc po co mi taki dar, skoro nie rozumiem tego co mówię. Dla mnie to żaden dar tylko marnotrawienie energii. Kobieta powiedziała, że moje nawrócenie szybko pójdzie, bo ona to wyraźnie widzi i że bardzo szybko pozbędę się swoich wszystkich problemów a już zwłaszcza z pracą i pieniędzmi i stanę się najszczęśliwszym człowiekiem. Ponoć moja przyjaciółka będzie następna, bo ona jej nie popuści i musi ją nawrócić – tak mają nakazane, to jest też sednem ich wiary, nawracać innych.
Skąd ja to znam… :)
Siedząc i słuchając tych wszystkich opowieści nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Zebrać się i wyjść, uciec natychmiast czy udawać, że wszystko jest ok. i już tam więcej nie wrócić. No tak, ale co z pracą? Co ja powiem przyjaciółce? I znów górę wzięło to, co chcą inni, a nie to, co ja chcę i czuję. I nie mam pojęcia dlaczego tak zrobiłem. Świadomie robiłem coś wbrew sobie. Siedziałem tam coraz bardziej skulony i coraz mniej pewny siebie. A kobieta... sposób w jaki to wszystko opowiadała trochę mnie zadziwił. Ona nie wypowiadała słów, tylko mówiła z taką pasją i taką pewnością siebie, że w którymś momencie zacząłem się zastanawiać, czy to, w co ja wierzę jest aby na pewno prawdą. W tym samym czasie włączyły mi się wszystkie kontrolki i czerwone lampki. Ale naprawdę jej sposób opowiadania budził we mnie zachwyt. I choć czasami miałem wybuchnąć śmiechem, to wciąż słuchałem tego, co ma do powiedzenia. Nawet nie zauważyłem kiedy wcisnęła mi do ręki biblię i jakieś filmy, które jeszcze dziś mam obejrzeć a do tego modlić się do Jezusa. Chciałem powiedzieć NIE ale jakoś nie było okazji wtrącić się między modleniem się o uwolnienie demonów i moje nawrócenie a oblewaniem się krwią Chrystusa, kiedy mnie tylko najdzie ochota. Ale ja jakoś nie mam ochoty oblewać się żadną krwią, nawet Chrystusa. Na samą myśl mam mdłości. Na koniec jeszcze pomodliła się za mnie na głos. Mówiła takie bzdury, że z ledwością powstrzymywałem się od śmiechu. No i obowiązkowe było proszenie by Jezus oblał mnie swoją krwią. A ja siedziałem zdezorientowany nie wiedząc co ja tu robię. Gdy wyszedłem ze spotkania miałem mieszane uczucia. Umysł natomiast był w swoim żywiole. Co zrobić z tymi filmami i biblią? Oddać do jej sklepu, gdy jej nie będzie, by ktoś jej przekazał? Na pracę raczej nie mam co liczyć.
Nawracać się nie będę, nie mam zamiaru. To nie dla mnie. Udawać też nie będę, to nie w moim stylu. Mam się modlić, chodzić z nimi na mszę i różnego rodzaju spotkania, czytać biblię (bo przecież będą pytać i dyskutować), pracować w ich kościele i oblewać się krwią? To chyba nie dla mnie, zdecydowanie nie dla mnie. I nie zrobię tego ze względu na moją przyjaciółkę, rodziców, siebie czy nawet Jezusa, Ducha czy kogokolwiek. Dziękuję Jezusowi za jego krew, mam swoją a oblewać się nią nie muszę. Jakoś nie czuję potrzeby.

Jadąc tramwajem do centrum powoli dochodziłem do siebie po tym dwugodzinnym praniu mózgu. Ale gdy już wysiadłem zacząłem się śmiać. Wchodząc do bloku roześmiałem się na głos, odreagowywałem pranie mózgu. Śmiałem się nie wiedząc dlaczego. Jedno tylko w tym wszystkim mnie zastanowiło i było godne uwagi. Ich wiara w Ducha Świętego, Boga i siebie, że im się powiedzie, że naprawdę można pozbyć się wszystkiego co im nie służy. Ich wiara w to naprawdę jest godna podziwu. I nawet już w metrze, zastanawiałem się, jak to jest ze mną i innymi shaumbra, że nie mamy takiej wiary w siebie ani w
Ducha. Że według nich wiedziemy marne, duchowe życie i jesteśmy bardzo zagubieni wewnętrznie. Oczywiście nie uogólniam.

To dzisiejsze spotkanie dało mi takiego kopa i tyle energii, że jeszcze sam nie mogę w to uwierzyć. Skoro oni wierzą w to, że mogą uwolnić się od swoich ograniczeń, że mogą bezgranicznie zawierzyć Duchowi Świętemu, Bogu czy sobie, to dlaczego ja nie mogę, skoro czuję i wiem, że to w co wierzę jest prawdą. To moje przekonania i ja nie muszę ich uznawać za lepsze niż inne i nie muszę innych do tego przekonywać czy nawracać. Ale mogę bezgranicznie zaufać sobie i Duchowi, niekoniecznie świętemu. Dlaczego tego wcześniej nie robiłem tylko pieprzyłem się ze swoim życiem i sobą? Praktycznie nie mam
pojęcia. Natomiast wiem, że od tej chwili moje życie się zmieni i to diametralnie. Oni wierzą, że jest tylko jeden podział na niebo i piekło. Jak jesteś nawrócony i należysz do ich kościoła to niebo masz jak w banku, bez dwóch słów. Reszta ludzi już od razu należy do piekła. Twierdzą, że każdy ma wybór, a im szybciej jego dokona tym lepiej. A to, że mają już zapewnione życie w niebie, czyni ich wyjątkowymi i tak się czują. Wyraźnie poczułem to w rozmowie z tą kobietą, sposobie wyrażania i bycia. I nie ma tam pychy czy dumy, tylko wiara i pewność siebie.A jak z wiarą u innych? Jak z wiarą… o katolików nawet nie będę pytał, szkoda tekstu.. A jak z wiarą u Shaumbra? Czy czujecie w sobie to coś, tą wyjątkowość z bycia pionierami w Nowej Energii? Nie mam na myśli, by czuć z tego powodu dumę, pychę czy by świecić swym ego. Mam na myśli tą wewnętrzną siłę, wiarę w siebie, w swoje życie, w swoją drogę. Tak, drogę, wiarę i czucie, że ta droga jest moja i idę tą drogą patrząc przed siebie a nie pod
nogi, idąc z uśmiechem, lekkością, łatwością i z gracją. Myślę, że wszyscy czują o co mi chodzi. A jednak pewnie nie wielu tego doświadcza. A więc jaki jest poziom makyo dzisiaj – jak powiedział Adamus? :)Poza wiarą a dokładniej poza Ahmyo i poza Jam Jest wszystko jest iluzją. Bez dwóch zdań. Wszystko to jedna wielka iluzja stworzona przez nas i uwierzyliśmy, że to jest prawda, że to nasze życie, że to ma moc i rządzi naszym życiem. Sami na to przyzwalamy. I choć w każdej chwili możemy powiedzieć DOŚĆ, nadal gramy w tę samą gierkę każdego następnego dnia.Ta kobieta, z którą się spotkałem opowiadała mi o cudownych przypadkach innych ludzi, o uzdrowieniach i innych rzeczach, które miały miejsce w grupie jej znajomych, gdy zaczęli uczęszczać do kościoła protestanckiego. I wiedziałem, że mówi prawdę. A co ich tak zmieniło? WIARA, i tylko wiara. Niektóre rzeczy mają „podobne”. Powiedziała, że gdy czyta książki, czyta je sercem a nie umysłem. Wierzą w ducha świętego w sobie a my w Ducha. Ufają sobie, że wszystko będzie dobrze i świetnie się ułoży, gdy podążają swoją
ścieżką i tak jest. Ufają, że uwolnią się od problemów, chorób i tak się
dzieje. Poza tym ich całym makyo, nie mam pojęcia na ile ich zaufanie i wiara w to jest czyste, bo nie zamierzam w to wnikać, lecz wiem, że ja też tak potrafię a właściwie, to stać mnie na więcej i wcale nie muszę zapisywać się do ich kościoła, nawracać się na ich wiarę i być ochrzczonym w wodzie. Jestem nauczycielem Nowej Energii i pora obudzić się do Życia, wypełnić swoje życie SOBĄ. Uwolnić iluzję lęków, poczucia braku i całe to makyo, które nie jest mną, esencją mnie samego. I z całą czystością i otwartością mojego serca właśnie to robię, Tu i Teraz. Od dziś będę się cieszył, że żyję w Nowej Energii, że jestem pionierem, odkrywcą i tym, który przeciera szlak. I owszem, zamierzam nawrócić się ale
na życie w Tu i Teraz w moim Ahmyo, moim Jam Jest. I to jest piękne w tym wszystkim. Zabawne jest, że takie doświadczenie popchnęło mnie do tego:) I w zasadzie to muszę przyznać, że tej kobiecie udało się mnie nawrócić, tylko nie dokładnie tak, jak ona tego oczekiwała. Ale jej życzenie zostało spełnione:)
Bardzo zabawna historia i ciekawe doświadczenie :)Oczywiście nie oceniam tej kobiety czy jej przekonań, niech sobie wierzy w co chce. Dla mnie po prostu to spotkanie było całkowitym zaskoczeniem i wspaniałym doświadczeniem.

W nocy miałem dość dziwne sny. Obudziłem się po trzeciej w nocy z napięciem w okolicy splotu słonecznego. To moje lęki. Chwilę nie spałem, uspokoiłem się i znów zasnąłem. Druga część snów była już zupełnie innego rodzaju. Pamiętam, że czułem się wspaniale, wiedziałem, że to co robię jest bardzo ważne, i że świetnie mi idzie na ziemi. Gdy się obudziłem czułem w sobie zmianę. Ogromną zmianę. I mimo obecności pewnych moich energii (makyo), które próbowały przekonać mnie, bym dał sobie z tym spokój, i tak czuję wewnętrzny spokój, większą wiarę w siebie i widzę mój świat w zupełnie innych barwach. A moje zaufanie do siebie jest sto razy większe niż wczoraj rano. I to mnie niesamowicie cieszy.

Dziś czuję, że mogę wszystko. Czuję, że życie jest o wiele prostsze, i że mogę rzucić się w wir doświadczeń bez lęków i konkretnych oczekiwań. To tylko doświadczenia, plac zabaw, gdzie w każdej chwili można zmienić zabawki lub wyjść całkowicie, otrzepując piasek ze spodni.

Pozdrawiam ciepło

Andrzej

 



do góry