Właśnie wyszłam ze swej norki
Opowiadanie konkursowe Anety Suskiej-Kuk

Właśnie wyszłam ze swojej norki, gdzie pracowicie gromadziłam własne doświadczenia. W norce było ciepło i cicho i nawet jak zdarzyła się powódź, to woda z czasem opadała i wciąż była to stara dobra moja własna norka. Można było bezpiecznie przetrwać ciężkie chwile w schronie, razem z innymi. No pewnie, że się baliśmy, zawsze mogło być tak, że woda pochłonie kogoś z nas albo bliskich lub przyjaciół. Ale szczęśliwie nie dotykało mnie to bezpośrednio.

 Ale wiecie, w tej norce miałam takie małe okienko, przez które widać było niebo. I słońce. I kwiaty. No, kwiaty miałam też w norce, w doniczkach. Ale te za oknem na łące. OOOOch, te były inne. Wolne i niezależne. Nie musiały mieć nikogo do pomocy, żeby kwitnąć. Ziemia, słońce, wiatr i deszcz po prostu im służyły. Myślałam sobie czasem - gdyby tak mnie to wszystko chciało tak służyć, jak tym kwiatom.... To byłoby życie.

 No, ale moje okienko nie otwierało się, szyba pancerna oddzielała nas od tego szkodliwego świata. Gdybyśmy otworzyli się na tamten świat, wszyscy by zginęli. I tak byliśmy w komfortowej sytuacji, bo mieliśmy swoje małe okienko, od którego było jasno w dzień, niewielu podziemnych mogło pozwolić sobie na taki luksus. Montaż takiego okienka był niebezpieczny dla życia, więc bardzo drogi. Dlatego było wielu, którzy nie mieli pojęcia jak wygląda niebo. A swoją drogą, też niewielu się tym interesowało i pasjonowało tak jak ja. Mieli swoje rozrywki i sporty. Mieli także swoje rytuały, które angażowały wiele czasu. Więc tak naprawdę nie miałam z kim o tym porozmawiać. Opowiadałam dzieciom i rozbudzałam ich wyobraźnię, ale nie chciałam, by brały mnie za wariatkę.

 Choć właśnie dzieci, nie tylko moje, ale wszystkie, zawsze pragnęły mojego towarzystwa. Z nimi, zwłaszcza tymi małymi, nie strach było opowiadać o marzeniach, dla nich zabawa i rzeczywistość splatały się w jedno.

 Nie myślcie, że mieszkałam sama, o nie. Miałam męża, dzieci. Mieszkałam tak jak wielu innych podziemnych ludzi. Odwiedzaliśmy się korzystając z systemu podziemnych korytarzy. Bywało radośnie bywało smutno. Ot, zwyczajne życie. Tylko mnie wciąż coś gnębiło. Niby wszystko miałam, mąż mnie uwielbiał, dzieci były zdrowe, mądre i grzeczne, niczego mi nie brakowało. A jednak jakaś tęsknota wciąż paliła mnie od środka.

 Kiedy w wolnych chwilach patrzyłam przez nasze małe okienko na te kwiaty, przychodziło ukojenie moich rozterek. Czas się zatrzymywał a miłość płynęła między nami. Słyszałam prawie, albo mi się wydawało, jak te kwiaty wołają mnie - "chodź do nas, jest tu miejsce także dla Ciebie, chodź, nie marnuj już więcej ani chwili".

 Co ty wyprawiasz - łajałam siebie - przecież tam nie przeżył żaden z podziemnych ludzi, otwarta przestrzeń i pełne słońce to zabójstwo, przecież byli śmiałkowie, którzy wyszli na powierzchnię. Nikt nie wrócił!

 To jak wołanie syren na morzu, wabienie, by Cię zniszczyć - tak przemawiał do mnie rozum. Choć serce mówiło coś zupełnie innego. Jednak tylko rozum pozwalał nam przetrwać, więc słuchałam go, poza tym rodzina mnie potrzebowała.

 Pewnego dnia sprzątając dokładnie norkę zauważyłam obok okienka kilka otworków. Powietrze dostawało się do środka. jak to się mogło stać?! Strach mnie obleciał, takie rzeczy zdarzały się, wtedy wszyscy w takiej norce ginęli a służby specjalne musiały ratować resztę cywilizacji, zabezpieczając otwór i zasypując taką norkę.

 Dziurki były małe, więc miałam trochę czasu na zawiadomienie służb. Szkolono nas, by nie panikować w takich wypadkach, tylko spokojnie złożyć zawiadomienie, bo powietrze działa zabójczo, ale powoli. Wystraszona popatrzyłam na kwiaty za oknem. Jak to możliwe, że one tam żyją i mają się dobrze? Przecież są tak podobne do tych w mojej doniczce. Patrząc na kwiaty za oknem, wpadłam w trans. Przysięgłabym, że słyszałam, jak mówią do mnie - chodź do nas, tu jest bezpiecznie, zaufaj nam. Poczułam wewnątrz głęboki spokój, bezpieczeństwo. Nie miałam pojęcia jak długo tak trwałam wpatrując się w nie i tonąc w tej bezczasowej błogości. Kiedy się ocknęłam, okazało się, że minęło półtorej godziny. Zaczęły docierać do mnie pytania. Jak to możliwe, że nic się nam nie stało, wszyscy żyjemy, skoro te dziurki istnieją już jakiś czas. Zauważyłam je niedawno, ale przecież nie zrobiły się nagle w jednej chwili. Ostatnio w tym miejscu sprzątałam miesiąc temu, to było za szafką. To dziwne. Nie mogłam się temu oprzeć, podeszłam do tych otworków i przytknęłam rękę. Jakiś ciepły podmuch połaskotał mnie przyjemnie. To pieszczota. Popatrzyłam na rękę - cała, nic się nie zmieniło. Przyłożyłam do małych otworków twarz. Uderzył mnie zapach, ciepły i niezwykły. Nieporównywalny z niczym!. Wciągnęłam go w nozdrza. Oszołomiona podeszłam do lustra ,nic nie zmieniło się w moim wyglądzie, tylko oddech przyspieszył i serce biło jak szalone, ale to z emocji.

 Zakręciło mi się w głowie. Nie wiedziałam czy umieram, czy wariuję, ale było mi wszystko jedno. Dla tego doświadczenia warto było. Nic w życiu nie było dla mnie tak istotne jak to co zadziało się przed chwilą.

 Ten zapach, ten oddech!!!!

 Powoli dochodziłam do siebie. Nie umarłam, żyję. Łzy płynęły mi po policzkach. W jednej chwili dotarło do mnie, że to jakieś wielkie kłamstwo. Całe to podziemie i zewnętrzne niebezpieczeństwo. To kłamstwo!

 W głowie mi huczało, ale już wiedziałam co zrobię. Nie było odwrotu.

 Postanowiłam jeszcze obserwować te otworki, zanim powiem o tym mężowi. Nie chciałam żeby spanikował, zanim nie będę zupełnie pewna.

 Codziennie, kiedy byłam sama powiększałam powoli otwór i zastawiałam go szafką, kiedy domownicy wracali. Zapach w norce zmienił się, ale mówiłam wszystkim, że to nowy odświeżacz powietrza. Byli zachwyceni.

 Alergia mojego syna zniknęła w dwa tygodnie, córka nareszcie nabrała apetytu. Byłam tak bardzo radosna, że nie byłam w stanie powstrzymać się od podśpiewywania. Mój nastrój udzielał się rodzinie.

 Wreszcie otwór był na tyle duży, że mogłam przecisnąć się przez niego i wyjść na zewnątrz.

 Bałam się bardzo, coś ściskało mnie za gardło, ale nie zważałam już na to. Nawet, gdybym miała paść martwa zaraz po drugiej stronie, musiałam zobaczyć na własne oczy tamten świat.

 Przecisnęłam się więc i pierwsze czego doświadczyłam to było oślepiające światło, musiałam zamknąć oczy i otwierać je stopniowo, po troszku. Wzrok w końcu nieco się przyzwyczaił i spod przymkniętych powiek mogłam obserwować otoczenie. Ten widok powalił mnie na kolana. Nie mogłam nawet wyobrazić sobie jak może to wyglądać, pachnieć, śpiewać! Widok z okienka był tylko maleńką namiastką. Nie miałam pojęcia jakie to bogactwo było na wyciągniecie mojej ręki przez całe moje życie! Płakałam i krzyczałam - dziękuję, że dane było mi to poznać!

 Wróciłam, opowiedziałam wszystko po kolei mężowi. Wyszliśmy razem. I on płakał ze szczęścia. Powolutku przyzwyczajaliśmy do tego dzieci, one tez w końcu wyszły. Ukrywaliśmy się, bo było to niebezpieczne, ale zaczęliśmy rozmawiać o tym z ludźmi. Że to możliwe i że może jest inaczej niż nam sie to przedstawia. Większość pukała się w czoło, stwierdzając, ze przecież jest tak od dziada pradziada a w ogóle najwyższy kapłan twierdzi, że takie poglądy szerzy Zło w najczystszej postaci. Ale znaleźli się tacy, którzy jednak zastanawiali się i byli skłonni ryzykować i badać. Działaliśmy w konspiracji, groziła nam śmierć za szerzenie takiej propagandy. Okazało się, że w Podziemiu żyją ludzie, którzy doświadczają tak samo jak my wyjść, jednak trzymają to w ukryciu. Mijały lata, władza zmieniała się, służby specjalne wiedziały że coraz więcej ludzi doświadcza wyjść, wiedzieli, ze nie da się tego juz zatrzymać. Jednak stała sie rzecz paradoksalna. Dla mnie zaskakująca. Znaczna większość podziemnych ludzi nie chciała słyszeć o takiej możliwości. Woleli swoje prymitywne rozrywki i jałowe życie bez wysiłku niż podjąć wyzwanie przystosowania się do życia na powierzchni. Bo całkowite wyjście oznaczało, że nikt nie będzie ich kontrolował, ale też nikt nie da im złudnego poczucia bezpieczeństwa ani bezwartościowego pożywienia, dzięki któremu przeżywali średnio o połowę krócej niż gdyby żyli na powierzchni. Decyzja o życiu na powierzchni oznaczała wzięcie odpowiedzialności za siebie, szukanie nowych rozwiązań. A rozleniwionym podziemnym ludziom nie chciało się wysilać. Już wielu było takich. którzy wychodzili na powierzchnię, jedni badali rośliny pod kątem przydatności do spożycia, inni obserwowali zwierzęta, czy nie są groźne dla bezpieczeństwa a jeszcze inni sprawdzali strukturę gleby. wszyscy działali "nielegalnie", choć tak naprawdę władza podziemia patrzyła na to przez palce. Mieszkaliśmy wszyscy nadal w podziemiu, wychodząc tylko regularnie na powierzchnię.

Któregoś dnia ludzie badający strukturę gleby odkryli, że warstwa ziemi nad naszym światem zaczyna pękać. Te pęknięcia były tak głębokie, że groziły zawaleniem i zasypaniem naszego świata.

 Nie mieliśmy żadnej możliwości naprawienia uszkodzeń. Jednym wyjściem była ewakuacja mieszkańców. Władza powiadomiona o tym zbagatelizowała nasze informacje twierdząc, że oni też prowadzą badania naukowe i doskonale wiedzą jaki jest stan ziemi, a jest w doskonałej formie. No tak, nie mogli pozwolić na ewakuację, bo w ten sposób straciliby wszystko. Pozostało nam szerzyć te informacje na własną rękę.

I znów trafialiśmy często na mur ignorancji. Ludzie woleli wierzyć w kłamstwa władzy i żyć w iluzji bezpieczeństwa niż podjąć jakikolwiek, nawet minimalny wysiłek i żyć w pięknym nowym świecie.

 Wiedzieliśmy, że czasu mamy niewiele, właściwie katastrofa mogła nadejść w każdej chwili. Zauważyliśmy, że częste bodźcowanie ludzi, powtarzanie informacji powoduje, że zaczynają szerzej otwierać się na możliwość zbadania innej rzeczywistości. Codziennie ktoś do nas dołączał. Ja odkryłam jak zbawienne działanie ma oddychanie świeżym powietrzem, dlatego zorganizowałam wyjścia i zajęcia oddechowe, stopniowo wydłużane. Ludzie dzięki temu nabierali ochoty i odwagi w wyjściach, stawali się zdrowsi, mieli więcej chęci do życia, do działania i tworzenia. Tłumaczyłam dlaczego wszystko w co wierzą tak uparcie nie ma podstaw , jak można zmienić swoje przyzwyczajenia i otworzyć się na nową jakość życia. Bo wiązało się to z pozostawieniem wszystkiego co się posiada i zaczynaniu od podstaw. Wielu ludzi nie miało wiary, że są do tego zdolni. Moje życie polegało już tylko na tym, by uświadamiać, by pokazywać jak można to zrobić. Szukałam nowych sposobów dotarcia do ludzi i na swoim lokalnym terenie ten kto chciał zmiany wiedział, że może zawsze liczyć na moją pomoc. Wraz z grupą przyjaciół tworzyliśmy nowe techniki uwalniania lęków u bardziej opornych ludzi. Bo to głównie lęk przed nieznanym powstrzymywał ich. Korzystaliśmy też z doświadczeń tych, którzy byli przed nami. To wszystko przynosiło rezultaty, ale działałam tylko w lokalnej, niewielkiej społeczności.


Uznałam, że czas jest najwyższy wypłynąć z moją działalnością na szersze wody. Tym bardziej, że to największa pasja mojego życia.  Po czym to poznaję?

Kiedy pomagam innym stać się tym kim naprawdę są, rosną wtedy i moje skrzydła. Rozpiera mnie energia, nie czuję, bym pracowała, to czysta przyjemność. No i ten moment, w którym widzę jak człowiek odnajduje Siebie….  Jak z przytłoczonego ograniczeniami staje się świetlisty i pewny tego czego On chce. Czuję się wtedy jak rodzic wypuszczający dorosłe dziecko w świat. Jestem dumna z tego kim jest i ciekawa co stworzy w swoim nowym, wolnym życiu.

Moja oferta obejmuje pracę z ciałem, umysłem i duchem. Np. ćwiczenia bioenergetyczne, sesje oddechowe, techniki odpuszczania lęków, techniki uzdrawiania relacji, głównie toksycznych związków, ustawienia systemowe rodzin, odkrywanie połączenia z wewnętrznym dzieckiem a także z wyższymi poziomami samego siebie, odnajdywanie celu życia, praca energetyczna na poziomie przyczynowym problemu.

To w zarysie, bo każdy człowiek jest tak unikalnym bytem, że praca z nim wymaga dostosowania indywidualnego zestawu narzędzi.

Bo chcę żyć na Nowej Ziemi, wśród wolnych ludzi budujących radosne życie.

Dlatego strona już wkrótce…

 

Jeśli spodobało Ci się opowiadanie Anetki kliknij LUBIĘ to pod opowiadaniem na Facebook'u pod tym LINKIEM


do góry